Iwan, syn Amira

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Jeśli szukamy w kinie rozrywki, ten film to ma. Dzieje się przecież w burzliwych czasach wojny, w których ludzie zdają się marionetkami w rękach historii. Jeśli wzruszeń to również, jak najbardziej, przecież to film o miłości. Pragnąc więc tego, co przyzwoite kino mieć powinno, możemy spokojnie ten film zobaczyć.

Jeśli szukamy obrazu doskonałego, o treści głębokiej, uniwersalnej, podanej w sposób naturalny i bez zadęcia, na wzór prawdziwych mądrości, które potrzebują najprostszych słów, film ten zobaczyć trzeba.

Masza (grana przez Karolinę Gruszkę, aktorkę, której od pierwszej sceny, od pierwszego słowa, po prostu się wierzy), musi uciekać z rodzinnego Sewastopola, z dwójką dzieci, w nieznane, w głąb Związku Radzieckiego, zostawiając za sobą całe swe życie, opłakując zaginionego męża marynarza, umierając z troski o chorego syna, mając przed sobą wielką niewiadomą. Gdy biega w obłędzie po wąskich uliczkach uzbeckiej wioski, szukając lekarza dla syna, wierzy jeszcze, że w minimalnym stopniu panuje nad swoim losem, że wie dokąd zmierza, że ma jeszcze jakiś plan... bez takiej wiary niejednej padłby rażony bezmiarem nieznanej przyszłości. Zmuszona kondycją syna do chwilowej przerwy w wędrówce, zatrzymuje się w domu Uzbeka Amira, wśród ludzi obcych, mówiących w obcym języku, o obyczajach i mentalności tak różnych od tego, co jej znane. Nie wie jeszcze, że doświadczy tu wielkiej mądrości życia, że tu w tym miejscu, wśrod tych ludzi poczuje się szczęśliwa, kochana i sama będzie kochać. Nie wie też, że znajdzie drogę powrotną do swego dawnego życia i wróci do niego bogatsza, choć zwykło się mówić, że wojna daje tylko troski i nieszczęścia.

To film o tym, że zwyczaje, religia, język, narodowość to podziały wtórne, pierwotne zaś jest porozumienie wynikąjce ze wspólnoty ludzkiego losu. Jesteśmy tylko ludźmi – można pomyśleć w trakcie filmu, starając się zrozumieć postępowanie Maszy, zazdrosnej żony Amira, samego Amira czy pierwszego męża Maszy. A później myślimy: jesteśmy ludźmi i możemy być z tego dumni, bo film ten pokazuje, jaki człowiek może być i ile dobra jest w jego potencjale.

Jest to film również o tym, że uległość wobec losu może być wartością, że płynięcie z falą, nie jest tożsame z biernością. To cenna lekcja szczególnie dzisiaj, gdy tak chętnie stawiamy życiu warunki, mówimy, jakie ma być i uparcie dążymy do celów, za atut poczytując swoją determinację. A tu wszystko na opak, zdawałoby się, że gorzej być nie może, a w rezultacie Masza zyskuje coś, czego żadne jej plany uwzględnić by nie mogły, a co okazuje się darem i wielką wartością. Co by było gdybyśmy mogli wszystko zaplanować, kontrolować, co za pycha wierzyć, że nasz plan byłby najlepszy z możliwych. Czy najlepsze, najbardzej wartościowe rzeczy nie zdarzają nam się po drodze, zwłaszcza wtedy, gdy błądzimy?

Scena końcowa, w której Masza, ponownie w Sewastopolu, odprowadza swoją nową rodzinę przed podróżą powrotną do Uzbekistanu, wprost prosi się o refleksje - gdyby tylko Masza na początku tej zawieruchy mogła ujrzeć siebie w przyszłości, nie uwierzyłaby zapewne. W jej przypadku zgoda na los jest wyrazem mądrości, nie bierności. Parafrazując Tomasza Manna trzeba mieć talent, by swemu życiu nadać rangę losu. Masza z pewnością ten talent ma.

Film piękny, mądry i lekki zarazem. Prawdziwa uczta dla każdego kinomana podana przez mistrza Maksima Panfiłowa.

Zwiastun: